Dzień tryfidów/Poczwarki – recenzja

dzieńtryfidów

Są takie książki, które od pierwszego zdania wciągają czytelnika w swój świat i nie pozwalają mu się wyrwać. Są też takie, które nie olśniewają, ale trzymają przy sobie solidnym wykonaniem. Najnowsza, podwójna pozycja Solarisu, należy do drugiej kategorii. Obie historie spisane przez Johna Wyndhama nie oszałamiają, ale stanowią na tyle dobrą lekturę, że ciężko się od nich oderwać.

Wyobraź sobie, że pewnego dnia, ni stąd ni z owąd, tracisz wzrok. Wszystko staje się czarne, a ty musisz się od tego momentu poruszać po omacku. Teraz wyobraź sobie, że taki sam los spotkał większą część populacji. Jak zareagujesz? Jak zareagują inni niewidomi, a jak widzący? Takie pytania to punkt wyjściowy Dnia tryfidów – ważniejszej części zbioru. Wyndham kreuje świat po katastrofie, która zniszczyła tak – zdawałoby się – niewiele. Nikt nie stracił życia, miasta stoją, jak stały i wszystko jakoś trwa. A jednak sporo osób nie wyobraża już sobie życia w takich warunkach. Dodatkowym problemem stają się tytułowe tryfidy – mięsożerne rośliny umiejące chodzić i wyposażone w coś w rodzaju pokrytego trucizną bicza. Te niby-drzewka były źródłem bardzo cennego oleju, więc hodowano je mimo niebezpieczeństwa, które stwarzały. Teraz jednak, gdy mogą polować właściwie niezauważane, szybko dostrzegają swoją przewagę i coraz śmielej wkraczają na terytorium ludzi.

Wyndham przedstawia całe spektrum zachowań w obliczu ogólnoświatowej tragedii. Czytelnik wraz z dwójką głównych bohaterów co i rusz spotyka nowe osoby. Jedni nie są w stanie znieść nowej sytuacji, inni próbują się przystosować. Część jest agresywna, część zrezygnowana. Przekrój charakterów całkiem niezły, choć pisarz stara się jednak przedstawić swój punkt widzenia jako najlepszy. Trochę szkoda, że nie spróbował stworzyć bardziej niejednoznacznej wersji wydarzeń. Same tryfidy to też trochę sztuka dla sztuki. Podnoszą nieco napięcie, ale historia przez to traci w moich oczach. Mam wrażenie, że przedstawienie ludzi zmagających się ze sobą byłoby ciekawsze, niż konfrontowanie ich z fantastycznymi stworami rodem z koszmarów. Wątek romansowy też wyszedł zbyt łzawo, ale ogółem jest na tyle nieźle, że kolejne strony przerzucałem z przyjemnością, a nie z poczucia obowiązku.

Poczwarki, sugerując się rozmiarami tytułu na okładce, są mniej ważne, ale okazuje się – nie mniej ciekawe. To również świat po katastrofie, ale tu powodem była najprawdopodobniej wojna atomowa. Świat ludzi zamieszkujących Labrador to niewielka enklawa już wychodząca ze skutków napromieniowania, otoczona obszarami, w których mutacje są na porządku dziennym. Wyndham snuje wizję społeczności, która kompletnie zapomniała o historii, a ich jedynym artefaktem sprzed katastrofy jest Biblia. Niezbyt optymistyczna to wizja, trzeba przyznać. Szczególnie, gdy ojcem głównego bohatera jest fanatyczny pastor, sam bohater zaś, wraz z grupką innych dzieci, posiada pewne zdolności telepatyczne. Wśród ludzi pozbywających się niemowląt posiadających choćby dodatkowy palec jest to niezwykle niebezpieczne.

Razem z Davidem, bo tak na imię ma główny bohater, dowiadujemy się coraz więcej informacji o świecie, w którym przyszło mu żyć. Jesteśmy świadkami tego, jak dorastający chłopiec buntuje się przeciw zasadom społeczności, w której będąc normalnym, zapewne dożyłby starości. Wyndham piętnuje ograniczony, zamknięty w sztywne ramy model myślenia. Ludzi z Labradoru czeka, według niego, marny koniec. I tylko ci, którzy nie wahają się zadawać pytań, patrzeć pod innym kątem, mogą na ruinach dawnej cywilizacji stworzyć coś nowego. Znów szanse powodzenia ma jedyna, słuszna wizja autora która, choć brzmi nieźle, odrzuca właśnie przez jej nachalność. Nie ma jednak co ukrywać, że przy Poczwarkach bawiłem się znacznie lepiej niż czytając Dzień tryfidów. Może to przez to, że wątki fantastyczne były tutaj znacznie sensowniejsze (mięsożerne rośliny są dla mnie chwytem rodem z tanich horrorów) i więcej miejsca poświęcono ludziom.

Obie historie z recenzowanej książki to stara szkoła. W Dniu tryfidów naftaliną zalatuje dość mocno, Poczwarki woń mają nieco przytłumioną. Obie czyta się całkiem przyjemnie (z wskazaniem na drugą), choć czasem człowiek uśmiecha się pod nosem nad niektórymi rozwiązaniami. Ode mnie opinia jak najbardziej pozytywna. Spędzonego nad książką czasu nie żałuję.

Tytuł: Dzień tryfidów/Poczwarki
Autor: John Wyndham
Wydawca: Solaris
Rok: 2010
Stron: 522
Ocena: 4+
Oso Opublikowane przez:

Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.